sobota, 5 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ V - Co dwie głowy to nie jedna



Olivia siedziała na kanapie z twarzą ukrytą w dłoniach. Była zapłakana. Wstydziła się tego, co zrobiła, a właściwie tego, z kim to zrobiła. Nie mogła pojąć, że ma zostać matką. Przecież ma dopiero 17 lat. Inaczej sobie to wszystko zaplanowała. Nie wiedziała, jak powiedzieć o tym swojej matce. Wiedziała, że będzie musiała wysłuchiwać wielogodzinnego wykładu na temat tego, jaka jest nieodpowiedzialna. Mimo to czuła wielkie wsparcie ze strony Mirandy, która pocieszała ją jak najlepiej potrafiła.
Luke udał się do kawiarni, w której umówił się z Helen Amstrong – jedną ze znajomych jego ojca z liceum. Kiedy przyszedł na miejsce kobieta już czekała przy stoliku. Oboje umówili się, że rozpoznają dzięki temu, że każde z nich będzie trzymało w ręku czerwoną kartkę. Chłopak podszedł do stolika i przywitał się z kobietą.
- Dzień dobry. Jestem Luke. Cieszę się, że Pani przyszła – uśmiechnął się trzymając w ręku dłoń kobiety.
- Też się cieszę, że cię poznałam. Przyjaźniłam się z twoim ojcem za czasów szkolnych. No, ale nie o tym chciałeś rozmawiać, więc proszę bardzo pytaj, o co chcesz – odpowiedziała.
Chłopak przywołał kelnera i zamówił wodę mineralną, kobieta natomiast wzięła dla siebie kawę late. Kiedy już otrzymali swoje zamówienie, zaczęli rozmawiać.
- Jak już wspomniałem muszę napisać pracę na lekcję historii o jakimś wydarzeniu z naszej szkoły. Wybrałem temat pożaru, ponieważ tak naprawdę nic nie rozstrzygnięto w jego sprawie. Są tylko jakieś nędzne zapiski w starych gazetach o jakiejś awarii i tyle. Jednak ja wiem, że coś innego się za tym kryje – powiedział chłopak. Nie ukrywał prawdy przed kobietą, ale również nie mówił jej wszystkiego. Nie wspomniał, że chodzi o Abby.
- No tak. Też tak wszyscy myśleliśmy. No, ale skoro tak mówiły gazety i policja nie doszukiwaliśmy się jakiś szczegółów. Kiedyś trzeba było akceptować to, co powiedzą wyżsi od nas i nie miało się nic do gadania – odpowiedziała. Rozmowa całkiem ciekawie się zaczynała. Widać było, że kobieta bardzo lubi rozmawiać. Była typem plotkarek, co dla chłopaka było dobrą cechą, ponieważ będzie mógł zgromadzić więcej interesujących faktów.
- To może powie mi pani co wydarzyło się tego dnia ? – zapytał wyciągając z plecaka notes i ołówek. Luke wyglądał całkiem jak detektyw, brakowało mu tylko czarnego kapelusza.
- Właściwie był to dzień, jak co dzień. Uczniowie przyszli do szkoły na lekcje z niechęcią jak zwykle – w tym momencie kobieta się zaśmiała. – W połowie jednej z lekcji nadano przez głośniki komunikat, że mamy się ewakuować. Nie podano nam przyczyny. Mieliśmy po prostu wyjść i tyle. Wszyscy myśleliśmy, że to tylko znowu jakieś ćwiczenia. Jednak, gdy już wyszliśmy na zewnątrz dowiedzieliśmy się, że jednak naprawdę wybuchł pożar. W oknie jednej z sal zauważyliśmy postać. Ktoś zaczął krzyczeć, że w Sali od chemii ktoś jest. Niestety strażakom nie udało się ich uratować. Dyrektor nakazał powiedzieć, że była to awaria, ponieważ nie chciał zniszczyć dobrego wizerunku szkoły, mówiąc o podpaleniu. Oczywiście po wydarzeniu byliśmy przesłuchiwani, w związku z tym czy ktoś z nas nie miał z tym nic wspólnego. Nikt się nie przyznał, więc sprawę zakończono. To tyle, co wiem na ten temat. Nie wiem czy w czymś ci pomogłam, ale bynajmniej wiesz, że to, co napisali w gazecie było kłamstwem.
- Dziękuję pani bardzo. A nie wie przypadkiem pani, kto mógłby to zrobić ?
- Był taki jeden dzieciak Jack Abaddon, wyjechał od razu po zdarzeniu. Kręcił się po dalą w dniu wypadku. Ale nie myślę, żeby to on był sprawcą wypadku. – odpowiedziała prosząc kelnera o rachunek. – Dziękuję za spotkanie, ale muszę już iść, obowiązki wzywają.
- Ja również dziękuję. Bardzo pani mi pomogła – wstał z krzesła i uścisnął dłoń kobiety. W tym momencie przyszedł kelner oboje zapłacili za rachunek i wyszli z lokalu.
Remy jak zwykle pracowała nad kolejnym artykułem do gazety. Dzień mijał o dziwo normalnie. Była zadowolona, ponieważ znowu w jej snach zagościł spokój. Miała nadzieję, że jak na razie Abaddon nie będzie pojawiał się w jej snach. Wolała, żeby pojawiał się na jawie. Kiedy notowała na komputerze kolejne zdania ktoś zapukał do jej pokoju.
- Proszę – zaprosiła gościa do środka.
- Cześć kochanie. Mam dla ciebie herbatę – powiedział ojciec stawiając kubek na biurku.
- Dziękuję – odpowiedziała. Jednak po tych słowach ojciec nie wyszedł z jej pokoju. W drzwiach natomiast pojawiła się jej matka.
- Chciałabym ci o czymś powiedzieć – zaczęła. – Wiem, że po tych wszystkich wydarzeniach może, cię to zaboleć, albo zdenerwować, ale chciałabym wrócić do Afganistanu na misje – wydusiła to z siebie na jednym dechu.
- Ale jak to ? – Remy od razu podniosła się z krzesła i podeszła do matki. – Przecież o mało co nie umarłaś. A jeżeli coś ci się stanie ? Nie zgadzam się. – wykrzyknęła.
- Skarbie, widocznie to, że nie zginęłam oznaczało, że jestem potrzebna ludziom z tamtego kraju. Nie martw się to tylko wyjazd na pół roku. Poradzicie sobie z resztą jak zawsze – powiedział przytulając męża i córkę.
- Moje zdanie i tak się dla ciebie nie liczy. Zawsze zrobisz, co chcesz. No, ale skoro jesteś przekonana, muszę zaakceptować twoją decyzję – powiedziała, odwzajemniając uścisk matki. – Kiedy masz wyjechać ?
- W przyszłym tygodniu.
Cała piątka zebrała się u Caleba. Mimo, że nie mieli się razem spotykać w jednym miejscu, to byli pewni, że teraz na pewno nie umrą. W końcu co mogłoby ich spotkać w domu, co by naraziło ich na śmierć ? Poza tym mieli do porozmawiania na wiele tematów. Głównym powodem spotkania było uwolnienie pozostałej czwórki, która zginęła w pierwszej katastrofie spowodowanej klątwą. Oczywiście cała „uwolniona” piątka również się zjawiła. Wśród nich znalazły się oryginalni Caleb, Miranda oraz Dillon pozostałej dwójki nie znali. Jedno z nich mogło być starszą wersją Max, ale nie byli pewni swoich przypuszczeń.
- Collins coś wie, ale nie chce nam nic powiedzieć – zaczął Caleb.
- On coś knuje. Mówiłem, że nie należy mu ufać – dodał Luke.
- On chce nam pomóc, inaczej nie uwalniałby pierwotnych – powiedziała Miranda.
- Musimy się dowiedzieć, o co mu chodzi – dodała Remy.
- Okej. No to co mamy zrobić ? – zapytała Mir.
- Trzeba jakoś wybadać Raya, a do tego posłużymy się oryginalnymi – zaproponował Caleb. – W końcu on was nie widzi – powiedział.
- Ale czuje – wspomniał pierwotny Caleb. - Wie, kiedy jesteśmy u niego, bynajmniej czasami.
- Może ma opiekuna, jakiego miała Grunwald. Przecież jej córka ją broniła, mimo że była duchem. Ona mnie widziała – powiedziała Miranda.
- No, ale musimy spróbować. Udajcie się do jego gabinetu i sprawdźcie. Może faktycznie ktoś się przy nim kręci – powiedział Caleb do pierwotnych. Oni posłusznie wykonali rozkaz i udali się do gabinetu Raya.
Mężczyzna jak zwykle siedział przy biurku i coś notował. Jeden z pierwotnych zbliżył się do niego. Jednak ten jak się spodziewali podniósł się z krzesła i powiedział:
- Wiem, że tu jesteście. Nie wiem, czego oczekujecie ode mnie, ale nie mam tu niczego, co by was zaciekawiło.
Duchy zaczęły się rozglądać w poszukiwaniu „opiekuna” Collinsa. Nikogo jednak nie dostrzegli. Może jednak on sam posiadał jakieś moce magiczne, dzięki którym wiedział gdzie się znajdują. W końcu ma w swoim gabinecie szafę z szufladkami, w której znajdują się słoiki z kosmykami włosów zmarłych. Na pewno nie był zwykłym człowiekiem. Posiadał w końcu niezmierzoną wiedzę, na temat życia poza ziemskiego. Nie bez przyczyny, co chwilę coś ukrywał.
- Jeżeli czegoś szukacie to tutaj tego nie znajdziecie – powiedział. – Macie powierzone zadanie, więc wykonujcie je.
- Przecież nie wiemy jak – wybuchnął pierwotny Caleb. – To Ty nas tutaj zesłałeś, wiec wiesz na pewno jak mamy działać, aby zniszczyć tą klątwę.
- Zesłałem was, ponieważ ta cała klątwa od was się zaczęła. Mimo, to nie wiem jak macie ją zniszczyć. Wtedy w kaplicy działałem pod wpływem impulsu. Reakcja Abaddona była dowodem na to, że mam rację z tym, że to właśnie wy zniszczycie tą klątwę.
- Dlaczego wiec nie działasz z nami ? Ukrywasz coś – stwierdziła oryginalna Miranda.
- Ja nie tylko żyję waszym losem. Mam również swoje sprawy do załatwienia. A teraz przepraszam muszę wrócić do swoich obowiązków, a was proszę o oddalenie się – powiedział wskazując drzwi. Cała piątka wyszła z pomieszczenia.
Caleb poszedł na spotkanie z swoim ojcem. W końcu zadomowił się Ravenswood oraz zaczął remontowanie domu. Chłopak przyszedł do niego, ponieważ chciał się na chwilę oderwać od problemów i spędzić miło czas z ojcem. Teraz właściwie tylko z nim mógł normalnie porozmawiać, kiedyś udawało mu się to również z Hanną, no, ale niestety ich związek się rozpadł. Mimo, ze cały czas ją kochał nie mógł do niej wrócić. To byłoby zbyt niebezpieczne.
- Cześć. Chcesz mi pomóc ? – zawołał ojciec, gdy zobaczył Caleba.
- No jasne – krzyknął wchodząc po drabinie na dach budynku.
- Musimy zalepić te stare dziury. Trzeba byłoby położyć nowy dach – powiedział wskazując na liczne dziury w dachu.
- Okej. No to do pracy.
Gdy zaczęło się ściemniać oboje usiedli przy stoliku, który znajdował się przed domem. Zrobili sobie po szklance kakao i rozmawiali. Oboje chcieli pogłębić więź między sobą. W końcu mieli tyle lat do nadrobienia. Mimo wielu sprzeczek i kłótni w końcu zaczęli się dogadywać.
- I co pogodziłeś się z Hanną ? Może wybierzemy się do Rosewood ? – zapytał w końcu ojciec chłopaka.
- Nie. Raczej wątpię na odbudowanie tego związku. Proszę nie gadajmy o tym. To już jest skończone. A co do wycieczki, to możesz jechać. Ja jednak zostaję – powiedział zbywając ojca. Denerwowało go trochę, ze jego ojciec na siłę chce pogodzić go z Hanną. Widać było, że ją polubił, no, ale nie mogli być razem. Gdyby tylko o wszystkim wiedział, może umiałby mu poradzić, co ma dalej robić. Jednak nie mógł go narażać na tak duże niebezpieczeństwo. Już ten sam jego przyjazd nie był za dobrym pomysłem.
Olivia postanowiła powiedzieć mamie prawdę o tym co się ostatnio wydarzyło, dlatego zwołała spotkanie rodzinne. Luke i matka bliźniaków znaleźli się w salonie. Gdy usiedli na kanapie dziewczyna stanęła przed nimi. Denerwowała się strasznie, ale musiała przezwyciężyć strach i ponieść konsekwencje swoich czynów. Lepiej dla niej żeby teraz powiedziała rodzinie o tym, co się wydarzyło, niż chodziła w stresie kilka miesięcy modląc się aby nikt się nie zorientował. W końcu to i tak musi kiedyś wyjść na jaw.
- No to mam wam coś ważnego do powiedzenia. Ale proszę wysłuchajcie mnie do końca, zanim zaczniecie mówić, jaka to jestem nieodpowiedzialna. Bo wiem, że jestem – zaczęła.
- Co się stało kochanie ? – zapytała jej mama nie wiedząc, czego ma się po niej spodziewać.
- No to Luke już o tym wie, że kochałam się z Dillonem.
- Ze co ? – wykrzyknęła jej matka.
- Daj jej dokończyć mamo – tym razem Luke stanął po stronie siostry co ją mile zaskoczyło.
- No i okazało się, że jestem w ciąży w 5 tygodniu. Nie wiem jak to się stało, bo w końcu zabezpieczyliśmy się. No, ale nie mogę cofnąć swoich czynów – gdy wypowiedziała te słowa usiadła na kanapie. Miała w planach dłuższe przemówienie, no ale jakoś nie wyszło. Czekała teraz na rozwój wydarzeń i reakcję rodziny.
- Skarbie. Nie będę na ciebie krzyczała. No, bo tak jak powiedziałaś nie cofnie to twoich czynów. Damy sobie radę. Nie martw się – powiedziała tuląc córkę.
Liv spodziewała się całkiem innej reakcji ze strony matki. Teraz dopiero zauważyła jak bardzo może jej ufać. Kątem oka spoglądała jednak na brata. Nie wiedziała, co myśli, miał kamienną twarz. Na pewno był wkurzony. Po czasie jednak się odezwał.
- Ja go zabiję. Jak on mógł – wykrzyknął. – Co za łajdak.
- Uspokój się Luke. Przecież on jest w więzieniu. Tam już ma odpowiednią kare za swoje czyny – powiedziała jego matka. – Teraz najważniejsza jest twoja siostra i jej dziecko.
Miranda odbywała wieczorny spacer po parku. Lubiła tę porę dnia, ponieważ na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy, miasteczko stawało się spokojniejsze. Usiadła na chwilę na ławce. Jak zwykle żeby pomyśleć. W jej głowie kłębiło się wiele myśli, głównie związanych z Calebem. Dlaczego nie mogła wyrzucić go ze swojej głowy ? Na początku myślała, że to zwykłe zauroczenie. W końcu od dnia poznania był dla niej strasznie miły. Pierwszy raz w życiu ktoś traktował ja na poważnie. W końcu jej rodzina adopcyjna miała ją gdzieś. Nawet teraz gdy wyjechała w ogóle się nią nie interesują. Żadnego telefonu, czy maila. Gdy tak tonęła w swoich przemyśleniach zauważyła dwie dziewczynki ubrane identycznie i strasznie do siebie podobne. Jednak robiło się ciemno, więc zastanawiała się co tak małe dziewczynki robią same o tej porze w parku. Gdy podeszły trochę bliżej dziewczyna się zorientowała, że jedną z nich była Max. Tylko którą ? Obie w końcu były do siebie podobne jak bliźniaczki.
___________________________________________________________________________
Kolejny rozdział za nami. Motyw bliźniaczek wprowadzony. Tak ja wyszło w ankiecie. Przepraszam za opóźnienie, ale złapało mnie przeziębienie i praktycznie cały tydzień spędziłam w łóżku. Nie miałam, więc głowy do myślenia nad rozdziałem. Zniechęciło mnie też to, że nie piszecie swojej opinii pod rozdziałami. Nie wiem czy ktoś to czyta, czy przelotnie włącza i wyłącza mojego bloga. Dlatego zachęcam. Do tego nie wiem czy wiecie, ale Caleb ma powrócić do Rosewood. Bohaterowie Ravenswood również mają pojawić się w jednym epizodzie. Do tego momentu normalnie będę dodawała posty. Jednak potem zobaczymy co stworzą scenarzyści tego serialu w związku z naszymi bohaterami. Niedługo pojawi się również kolejna ankieta. Zachęcam do oddawania głosów.

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. hehe dobre :) podoba mi się... Tylko szkoda ,że już nie ma serialu :( Nie wiem co oni mieli z tą niską oglądalnością;/.

    OdpowiedzUsuń