niedziela, 23 lutego 2014

ROZDZIAŁ I - Nieobecny sam sobie szkodzi



Miranda miała wiele pytań na temat jej wujka. Dlaczego jej pomógł ? Dlaczego wypuścił Caleba ?
O co z tym wszystkim chodzi. Musiała poszukać odpowiedzi. Postanowiła, że wybierze się do jego pokoju. Mimo, że on jej nie widzi, chciała poczekać aż wyjdzie ze swojego gabinetu. Gdy już to uczynił, weszła do środka. Była tutaj już wiele razy, ale mimo to wcale nie znała tego pomieszczenia. Rozpoczęło się grzebanie po szafach. W jednej szufladzie jakieś bezsensowne papiery, w następnej też nic, co mogłoby ją zaciekawić. Na pewno to, czego szuka nie znajduje się tutaj. Pan Collins znakomicie wie, że nie raz tutaj grzebała i znalazła słoiki z włosami. Także nie chciał, aby znowu znalazła coś, co by ją zaniepokoiło. Postanowiła jednak się nie poddawać. Nagle znalazła w podłodze jakiś otwór, otworzyła go i znalazła się tam kartka z nazwiskami oraz jakimś napisem chyba po łacinie. Wiedziała, że bez przyczyny nie zostało to ukryte. Tak czy inaczej postanowiła wziąć to ze sobą i uciekać z tego pomieszczenia, ponieważ usłyszała kroki.
- Właściwie nikt mnie nie zobaczy – powiedziała sama do siebie.
Zamknęła otwór i czekała na rozwój wydarzeń. Miała nadzieję, że wujek przyjdzie z kimś do gabinetu i dowie się czegoś więcej. Jednak pan Collins wszedł sam. Usiadł przy biurku i zaczął coś notować. Miranda podeszła bliżej żeby zobaczyć co takiego znajduje się na kartce papieru.
- Wiem, że tu jesteś – powiedział jej wujek, a ona natychmiast wyszła z pomieszczenia przerażona, tym, że może się zorientować, że jego ukryte zapiski zniknęły.
Springer tak jak obiecał poszedł z Remy na policję i złożył zeznania. Oczywiście policja na razie nie oczyściła matki bliźniaków z zarzutów, ponieważ muszą sprawdzić czy to, co powiedział chłopak jak to ujęli jest zgodne z prawdą. Ale bynajmniej, chociaż na chwilę w rodzinie zagościł spokój. Wiadomości o nowym podejrzanym już rozeszły się po mieście. Nikt, więc nie zaczepia matki Liv i Luka, aby wyzwać ją od najgorszych. Wszyscy jednak zastanawiają się nad jednym. Gdzie jest główny podejrzany ? Gdzie jest Dillon ? Czyżby uciekł ze strachu ? Jeżeli udowodnią mu winę, jego twarz będzie wisiała na każdym drzewie w mieście.
Cała piątka postanowiła się spotkać, żeby porozmawiać o tym czego się dowiedzieli ostatniego wieczoru. Miranda pokazała im kartkę z nazwiskami. Remy od razu rozpoznała ten dokument. Widziała go w swoim śnie. Ale nie był to pakt, który wszyscy podpisywali. O nie. Ta kartka leżała obok.  Napisane na niej było kilka słów: Absens carens. W następnej linijce: In vino Veritas. Oraz: Alea iacta Est. Co znaczyły poszczególnie wypowiedzi, nikt nie wiedział. Remy postanowiła poszukać wiadomości na temat tych zdań. Otworzyła laptopa i zagłębiła się w czytanie. Cała reszta opuściła pomieszczenie.
Gdy Olivia z Luke’m weszli do domu jak zwykle znajdował się tam pan Collins. Dziewczyna przywykła już do tego i właściwie po ostatnich zdarzeniach było jej to obojętne gdzie się znajduje. Luke natomiast jak zwykle postanowił się nie odzywać i udał się do swojego pokoju. Jednak, gdy już podniósł nogę na pierwszą schodę usłyszeli głos swojej mamy.
- Olivia, Luke chodźcie tu do nas na chwilę. Mamy coś wam do powiedzenia.
Obydwoje posłusznie wykonali rozkaz. Uważali, że pewnie mama ma jakieś nowe wiadomości z policji na temat Dillona i czy wszystkie sprawy są już załatwione. Jednak to co usłyszeli całkowicie ich zaskoczyło.
- Chciałbym wziąć z waszą mamą ślub.. – zaczął pan Collins.- Chciałbym znać waszą opinię.
Rodzeństwo stało w osłupieniu. Spojrzało nie siebie dziwnym wzorkiem. Nie wiedzieli, że do tego dojdzie. Że ta ich znajomość jest już na tak wysokim poziomie. Ślub ? Przecież niedawno zabito ich tatę. I co maja teraz do pana Collinsa mówić tato ? I jeszcze ta cała klątwa. On przecież jest w to wmieszany. Mimo, że udowodnił ostatnio, że jest po ich stronie to jednak nie wiedzieli o nim wystarczająco dużo, żeby codziennie widzieć go w swoim domu o każdej porze.
- Wiem co myślicie, ale zrozumieliśmy, że się kochamy – powiedziała Rochelle tuląc swoje dzieci do siebie. – Jeżeli jest to dla was trudne poczekamy.
- Przecież to jest jakiś psychopata.. – zaczął Luke, jakby miał już rzucić się z pięściami na Raya. Jednak Olivia chwyciła go za rękę i obydwoje poszli na górę.
Miranda udała się do parku. Tam na ławce siedział pierwotny Caleb. Nie powiedziała nikomu, że go widziała. Nie chciała tego. Chciała mieć go tylko dla siebie. Usiadła obok niego i położyła głowę na jego ramieniu. Chłopak spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Moja droga. Nie smuć się. Nie wiem jeszcze, jak, ale będziemy żyli szczęśliwie.
Miranda poczuła, że teraz już musi powiedzieć chłopakowi, że jest właściwie prawnuczką jego ukochanej. A nie nią samą.
- Nie jestem tym, kim myślisz, że jestem.. – zaczęła niepewnie, ale po chwili pomyślała, że musi wziąć się garść. – Nie jestem twoją ukochaną! Jestem tylko jej marną podróbą! – wykrzyknęła, sama zaskoczona tym, co powiedziała.
Oryginalny Caleb uśmiechnął się promiennie i odrzekł:
- Myślisz, że o tym nie wiem ? Tak wiem, ale jesteś tak do niej podobna… Myślałem, że to nic złego, jeżeli będę cię tak samo traktował. W końcu mogę jej już nigdy nie zobaczyć – spojrzał na Mirandę.
Dziewczynie zrobiło się głupio. Nie chciała dalej kontynuować tej rozmowy, więc siedziała w milczeniu. Miała nadzieję, że on zrozumie, w jakiej jest sytuacji. W końcu kocha Caleba, jednak on kocha Hannę. Poza tym była tym całym duchem. Musiała znosić halucynacje, tylko po to, aby wydostać się z tego cmentarza. Aby odwiedzać miejsca znajdujące się poza jego terenem. Nagle do dwójki siedzącej na ławce, podszedł Caleb. Ten młodszy. Od razu skojarzył fakty i nie widząc jego twarzy rozpoznał swojego przodka. Gdy ten się odwrócił patrzeli na siebie jak na odbicie w lustrze. W pewnym momencie Miranda właśnie o tym pomyślała i zaczęła się śmiać. Cieszyła się, że się spotkali, ponieważ atmosfera stała się, chociaż trochę mniej spięta.
- Caleb poznaj swojego przodka – uśmiechnęła się, a obaj mężczyźni nadal spoglądali na siebie.
- Witaj. Nie wiedziałem, że będę miał prawnuka – uśmiechnął się pierwotny.
- Okej. Wiemy, po co tu jesteś. Powiedz wszystko, co wiesz o klątwie i jak się tego pozbyć – odpowiedział nastolatek oczekując odpowiedzi.
- Razem z Mirandą wiedzieliśmy moment podpisywania klątwy. Nie wiedzieliśmy, o co zupełnie w tym chodzi. Wiedzieliśmy tylko, że ma to coś wspólnego z nami, ponieważ byli tam nasi rodzice. Przed podpisaniem paktu mama Mirandy uciekła, niestety mój ojciec został i podpisał pod przymusem jakiś papier. Właściwie to dopiero od Mirandy dowiedziałem się o istnieniu klątwy. Później skojarzyłem sobie właśnie tamto wydarzenie. Wiem mniej, niż wy.
Remy ciągle przeszukiwała Internet w poszukiwaniu informacji. Przetłumaczyła już wszystkie zdania. Absens carens oznaczało nieobecny sam sobie szkodzi, In vino Veritas w winie prawda, a Alea iacta Est-kości zostały rzucone. Próbowała odszukać, co mogą te zdania oznaczać, jednak wszędzie była pustka. Uważała, że pierwsze zdanie mogło oznaczać to, że tego, kto nie podpisze paktu, spotka coś gorszego. Drugie, mówiło o jakiś czynach. To zdanie znalazła w jednym z nagłówków gazety z roku, w którym zginęła kolejna piątka osób. Pisano tam, że zdarzenie, w którym zginęła piątka nastolatków nie jest przypadkiem. Trzecie zdanie oznaczało według dziewczyny, to, że pakt będzie trwał do końca świata, ponieważ został podpisany i nic, ani nikt go nie złamie. Jednak nie mogła znaleźć miejsca połączenia tych trzech zdań.
Liv i Luke spacerowali drogą w parku. Oby dwoje myśleli o wiadomości, jaką przekazali im Rochelle z Rayem. Nie wiedzieli, co odpowiedzieć na ich pomysł. Przecież właściwie nie musieli ich pytać. Są dorośli, więc mogą robić, co chcą, ale jednak zapytali.
- Może powinniśmy się zgodzić, na ten cały ślub. W końcu po incydencie z Mirandą pan Collins pokazał, że jest przeciw tej całej klątwie – powiedziała Liv spoglądając na brata.
- Nie ma nic wspólnego ? To niby po co odcina truposzom włosy i chowa je w słoikach, aby ich więzić ? – wykrzyknął Luke, spoglądając ironicznie na siostrę.
- Nie wiem, ale nie chcę sprzeczać się z mamą. W końcu w stosunku do niej jest dobry. Wykupił ją nawet z więzienia. W ogóle po co miałby się z nią wiązać, skoro jej by nie kochał ?
- Rób, co chcesz. Ja się nie zgadzam na tą szopkę – powiedział chłopak i odszedł.
Liv szła dalej. Nie wiedziała, co ma myśleć. Wyszła z parku i kierowała się do domu. Minęła tory kolejowe. Niedaleko od nich zauważyła jakąś postać, która leżała na ziemi nie ruszając się. Podeszła bliżej. Musiała sprawdzić, czy nie potrzebuje ten ktoś pomocy. Było ciemno, więc nie wiedziała, kto to był. W dodatku te wszystkie urazy oraz krew nie pomagały jej w tym zadaniu. Mimo, że brzydzi się takim widokiem, postanowiła zachować zimną krew. Osoba oddychała. Zadzwoniła po karetkę.  Pogotowie od razu zabrało poszkodowanego do szpitala.
Następnego dnia dziewczyna od razu pojechała do szpitala, aby dowiedzieć się, co się dzieje z nieznajomym. Gdy weszła do pomieszczenia, w oczy rzucił się jej widok policji. Podeszła do znajomego z policji i zapytała się co się stało.
- Wczoraj wieczorem przywieziono Dillona. Zbadaliśmy narzędzie zbrodni waszego ojca, oraz wszystkie ślady, łącznie z tym na książce. To on zabił waszego ojca. 
_________________________________________________________________
Co sądzicie o pierwszym rozdziale ? Warto to kontynuować ? Wiem, ze Miranda trochę nie brzmiała jak Miranda, a Caleb nie brzmiał jak Caleb. Ale postaram się nad tym popracować. Powiem, wam że w następnym rozdziale dużo będzie się działo wokół Dillona, a także dowiemy się pewnego faktu o Max. Zapraszam do komentowania. 

4 komentarze:

  1. Świetnie się to czyta. Bohaterowie dokładnie tacy jak w Rvnsd. Każde ich zachowanie odzwierciedla postać, którą grali w serialu :) Fajnie, że nie uśmierciłaś Dillons. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
    /Khaleesi

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetneee xD Moge "promować" twojego bloga?

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie,że podjęłaś się kontynuowania tego serialu w postaci opowiadania, mam nadzieję,że dotrwasz do końca! :D Będę czytać, weny! :)

    OdpowiedzUsuń